Święta sprzyjają jedzeniu, a jedzenie sprzyja myśleniu. Jak to jeden mój wykładowca lubi ujmować: food is good for thinking with.
Wiemy jednak, że nadmierne myślenie nie jest dobre. Człowiek zbyt zagłębiony w filozoficzne rozważania sięga do ich ciemnego dna, z którego muł nigdy nie powinien być odgarniany. Mam na myśli sens życia.
Nauki ścisłe nie są nam w stanie powiedzieć, po co powstało życie na ziemi. Każdy z nas musi pogodzić się z jego odgórnym bezsensem i samemu sobie wymyślić misję, którą chce realizować na przestrzeni swoich kilkudziesięciu lat spędzonych na Ziemi.
Dla jednej grupy ludzi życie to nieustanne zmaganie się z przeciwnościami losu. Kryterium oceny minionego dnia staje się to, czy wykonaliśmy w tym czasie coś pożytecznego. Przydatne w ocenie są wówczas listy obowiązków: im więcej zadań odhaczonych z listy, tym lepiej możemy ocenić nasz dzień. A leżąc już w łóżku, poklepać się po ramieniu i powiedzieć sobie: “kolejny chujowy dzień. Jestem z siebie taki dumny, że przez niego przebrnąłem”.
Druga grupa ludzi patrzy na pierwszą krytycznie. Ci drudzy uważają, że w życiu chodzi o coś więcej niż umartwianie się, i większość dni (jeśli nie każdy) powinien sprawiać nam radość. Człowiek powinien czerpać satysfakcję z wykonywania swoich obowiązków, a poza tym robić czynności, które są czysto przyjemne. Takie połączenie hedonizmu z utylitaryzmem dyskwalifikuje postawę opierającą się na dążeniu do tego, by robić byle co, byle mieć za co żyć i być zdolnym wypełniać swoje powinności.
Ci, którzy chcą mieć z życia więcej satysfakcji, też podlegają krytyce ze strony pierwszej grupy: “czy oni nie chcą od życia zbyt wiele?”. Widzimy zatem, że niezależnie od tego, którą postawę wybierzemy, zawsze ktoś nas skrytykuje. Zawsze będziemy robić coś “źle”.
Tu wkrada się pytanie: czy jest coś takiego jak zły i dobry wybór? Moim zdaniem nie.