Co znaczy shinrin-yoku? Shinrin-yoku (森林浴) z japońskiego tłumaczy się na “leśną kąpiel”. Ma mieć (i z pewnością ma) właściwości lecznicze, praktykuje się ją zarówno indywidualnie, jak i w ramach zorganizowanej “terapii naturą”. (Co ciekawe, artykuł o shinrin-yoku na polskiej Wikipedii jest bardzo dobrej jakości i rozległy, podczas gdy na angielskiej jest o tym tylko wzmianka w artykule o “nature therapy”).
Czym różni się od shinrin-yoku spacer? Zwykły, polski spacer?
Słowa mają takie znaczenie, jakie wynika z ich użycia – nie ma jakiejś esencjonalnej istoty słowa, która zawsze i w każdym kontekście pozostaje niezmienna. Wydźwięk słów zależy od tego, co chcemy nimi przekazać.
Ja dzisiaj poszłam na “spacer”, co ktoś inny mógłby nazwać shinrin-yoku. Zatrzymywałam się często, wsłuchiwałam w odgłosy ptaków, wiatru, szumu drzew, i płatków śniegu uderzających w kaptur mojej kurtki. To ostatnie było naprawdę hipnotyzujące. Moje oczy skąpane były w bieli, z której wybijały się czarne sylwetki drzew. Tak naprawdę te drzewa nie były czarne, bo po przypatrzeniu się widać było głęboko zielony nalot i popękaną ciemnoszarą korę. Ale na tle całej tej bieli wyglądały na zupełnie czarne, jakby ktoś namalował je atramentem, cieniutkim pędzelkiem, na białej kartce papieru. To był ich pewien japoński atrybut – przywołały mi na myśl dziewiętnastowieczne japońskie ryciny. Te, które ludzie wieszają na ścianach i drukują na okładkach zeszytów, bo tak subtelnie wyrażają piękno tego, co nazywamy “przyrodą”.
Jeśli o leśnym spacerze myślimy automatycznie jako “leśnej kąpieli” zaczerpniętej z kultury japońskiej, kultura słowiańska usuwa się w cień. A przecież lasy w Europie Centralnej stoją od tysiącleci.
To nie jest tak, że tylko kultury “niezachodnie” (a zresztą, czy my jesteśmy Zachodem?) mają jakieś głębsze powiązanie z “naturą”. (Jako “naturę rozumiem tu świat pozaczłowieczy, niezbudowany ludzką ręką, choć niekoniecznie nią nietknięty. Z reguły odrzucam istnienie czegoś takiego, jak “dzika przyroda”). My, Europejczycy, nie jesteśmy przybyszami z kosmosu.* Wzięliśmy się z tej ziemi i z nią mamy powiązanie. Nie musimy uciekać się do praktykowania “shinrin-yoku” – wystarczy, że będziemy praktykować “leśne spacery” lub “leśne kąpiele”.
Używanie wyrażeń takich jak shinrin-yoku w kontekście lokalnym, nieodwołującym się do japońskiej tradycji, niesie ze sobą zagrożenie egzotyzacji zarówno przyrody, jak i społeczeństw pozaeuropejskich. Grawituje ono zbyt blisko pojęcia “szlachetnego dzikusa”, wyobrażenia człowieka pierwotnego jako istoty nieskażonej cywilizacją, bliskiej przyrodzie, i dzięki temu czystej moralnie. Jeśli zwrócimy uwagę na przestarzały już, choć nadal obecny w pewnych sferach, linearny model “postępu cywilizacyjnego”, który za początek postępu wskazuje przyrodę, a za schyłek – społeczeństwo zindustrializowane i ‘zmodernizowane’, koncepcja shinrin-yoku jako wytworu wyłącznie azjatyckiego wzmaga stereotyp kontynentu azjatyckiego jako bardziej ‘zacofanego’ niż Europa, czy Zachód.
Dlatego nie chodzę na shinrin-yoku…
A na koniec wrzucam obraz pt. “Żyto” (Рожь, 1878) pędzla Rosjanina Iwana Szyszkina.
* Przynajmniej z tego, co nam wiadomo…
